sobota, 13 lipca 2013

odnaleźć w tym zgiełku i tłoku własne "JA"...

ta refleksja mnie naszła w ostatnich dniach by w końcu zacząć cieszyć się małymi rzeczami... nauczyć się dostrzegać każdego dnia szczęście i radość. 
nieustanny bieg do przodu, szaleńcze tempo nie pozwalają nam uchwycić tych chwil, które są szczególnie ważne. 

ile radości może się kryć w uchwyconym ukradkiem spojrzeniu...
ile emocji może skrywać dotyk dłoni...
ile uczuć może się kryć w zwykłej rozmowie...

jak ważne dla drugiego człowieka może okazać się to że widzisz, dostrzegasz i współodczuwasz wszystkie uczucia które dane mu jest odczuwać...
kiedy nie odwracasz się kiedy jest mu źle...
kiedy widzisz smutek malujący się na jego twarzy i wiesz że tylko to że jesteś wystarczy, że nie potrzeba słów a cisza mówi wszystko...
kiedy na wspomnienie ostatniego spotkania uśmiechasz się:) i kiedy rozmawiasz przez telefon czujesz ze ten drugi ktoś też się śmieje...
i w tym wszystkim nie trzeba być psychologiem - wystarczy po prostu być człowiekiem

umieć odnaleźć w ciszy to co ważne...
przystanąć na chwilę w tym szalonym świecie i delektować się otaczającą nas przyrodą...
odnaleźć w tym zgiełku i tłoku własne "JA"
nauczyć się słuchać tego co mają do powiedzenia inni...
nie bać się okazywać słabości i łez...
być szczerym, choć czasami prawda też może boleć...

nie gońmy za pieniędzmi, sławą, zaszczytami... 
dbajmy o swoje przyjaźnie...
nie osądzajmy nowo poznanych ludzi, nim sami ich nie poznamy... nigdy nie wiemy przez co ta osoba przeszła nim stała się tym kogo poznaliśmy...
znajdujmy czas... nim czas znajdzie nas...
nie bójmy się kochać, pragnąć i angażować...

zazwyczaj to czego szukamy jest w zasięgu ręki - tylko od nas zależy czy potrafimy to dostrzec... 

Ostatnie dni uświadomiły mi jak wielki błąd popełniam ciągle goniąc... nie dostrzegając ile radości przelatuje mi tak po prostu przez ręce... ciągle chciałam więcej i więcej... więcej wszystkiego... a życie?? życie dawało mi coraz mniej... nie potrafiłam dostrzec tego, że sama odpycham od siebie tych których za wszelką cenę chciałabym mieć przy sobie...  a czasami wystarczy tylko sobie odpuścić i pozwolić by wszystko biegło swoim torem... i pobiegnie... prędzej czy później... ale pobiegnie...

wystarczy tylko nauczyć się smakować życie powoli, delektować się każdą chwilą, każdym dniem :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

nic nie jest takie proste jak się mi wydaje...

a jeszcze chwilę temu myślałam że wszystko się prostuje, ze będzie już dobrze...a ta przeklęta cisza nie wróży nic dobrego... kolejny dzień kiedy tylko ja zabiegam  o to co już się skończyło.
Teraz nie ma już obietnic, skradzionych pocałunków... pozostała rzeczywistość z którą za niecałe 48 godzin przyjdzie mi się zmierzyć... kiedy trzeba będzie stanąć twarzą twarz z osobą, która kilkanaście dni temu sprawiła że naprawdę chciało się żyć... :( a teraz co mi zostało?? 


wezbrany potok łez spiętrzony gdzieś pod powiekami, czekający na burze by ruszyć... 
fałszywy uśmiech na twarzy mówiący jak wspaniale mi się układa...
3 dni wycięte z życia w oczekiwaniu na cud
i wmawianie sobie, ze przecież zapracowany jest, że robi to dla mnie...
i ja...
ostatkami sił trzymająca się tratwy niosącej mnie donikąd... 
wierząca w miłość idealną...
spragniona miłości, seksu i namiętności...
uczucia po których pozostały mi jego słowa... 

Jeszcze tydzień temu chciałam uciec, zostawić to z czym  i z kim walczyłam z tyłu... zacząć wszystko od nowa... a teraz kiedy nie ja lecz on podejmuje tą decyzję... jest to ostatnia rzecz jakiej chcę.
Brakuje mi wszystkiego... tych drobnych słów rano i na dobranoc, obietnic tego co nigdy miało nie nastąpić. Obietnic które sprawiły że żyłam, czułam, pragnęłam... 
Teraz nadszedł czas by pozwolić sobie odejść. schować urażona dumę do kieszeni...

Przyjacielu tylko Ty jeden o wszystkim wiedziałeś. znałeś wszystkie moje rozterki i radości. Dziękuję ze nigdy nie negowałeś tego co robię i stałeś po mojej stronie... I wierzyłeś że jednak będę szczęśliwa i nadal wierzysz. Dziękuję Twoja wiara pozwala mi przetrwać ta burzę która toczy się we mnie. Te dwa dni będą cholernie trudne. Nie chcę płakać - chcę żyć... Muszę przejść przez to sama.

a w środę?? w środę moje mrzonki odłożę na półkę, pocałuję w myślach najlepszego z najlepszych i pozwolę łzom potoczyć się po moich policzkach... 

wtorek, 2 lipca 2013

spuchnięte od płaczu powieki czyli jak można nienawidzić tych których powinno się najbardziej kochać...

tak znów ryczy, ale czy to jej wina że wszyscy mają do niej o coś pretensje?! poświęciła ostatnie kilka lat rodzinie i co z tego ma?? nic... a chciałaby mieć choć chwilę ciszy, chwilę dla siebie.
Dopiero po 5 latach poświęcania się dla wszystkich obudziła się i chce zacząć żyć... Tylko co znaczy żyć?? Czy wszystkim dokoła tak trudno jest poprostu zrozumieć że ona chce też mieć kogoś do kogo będzie mogła się przytulić, kogoś kim będzie mogła się opiekować o kogo będzie mogła dbać, a przede wszystkim pragnie kochać... tylko jak ma do tego wszystkiego dojść kiedy cały czas są wymagania... zrób to ... zajmij się dziećmi... przychodzi moment kiedy ma się tego wszystkiego DOŚĆ!!! kiedy górę bierze bunt NIE I JUŻ tak dalej być nie może... i wtedy znów jesteś tą złą, niedobrą... nikt wtedy nie zapyta czy wszystko jest ok... opierdalasz się i tyle, a Ty tylko chcesz odpocząć... i zaczynasz ich nienawidzić. początkowo po krótkim czasie Tobie mija, ale po kolejnej wojnie nie ma już miejsca na miłość... zostaje cholerna pustka której nic nie potrafi zapełnić i nienawiść do nich i całego świata, że przez nich Twoja droga do normalności tak naprawdę się nie skończy... pozostaje Tobie powoli staczać się w dół... bo tak naprawdę nie masz już sił iść pod wiatr... jest bezsilność, są łzy których żadną siła nie możesz powstrzymać... Kochasz ich caym sercem, a oni wbijają Tobie w to serce nóż...